poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Zboże


Stoję oparta o parapet na trzecim piętrze rodzinnego domu. Wiejska cisza pachnie starym sosnowym lasem i pobliskim polem pszenicy. Patrzę w dół, obraz przez chwilę chwieje się pode mną, ale zaraz potem mogę stwierdzić, że znajduję się jakieś siedem metrów nad ziemią. Widzę duży, obdrapany z niebieskiej farby stół, przy którym jedliśmy wspólne obiady zanim wszystko się posypało.
Nie wierzę, że jeszcze dokładnie rok temu siedziałam przy krótszym boku tamtego stołu i opowiadałam dumnym rodzicom i dziadkom o swoich wymarzonych studiach, które miałam na dniach rozpocząć. Na kolanach trzymałam wtedy swoją siostrzenicę. Dzieciak wiercił się niemiłosiernie, ale wszyscy byli zachwyceni tym, jak świetnie sobie z nim radzę, więc nie chciałam odbierać im tej radości.
Dziś na samą myśl o tych cholernych studiach chce mi się płakać, a gdy we wspomnieniach odwiedzają mnie dziadkowie, nie mogę uspokoić się przez prawie godzinę. Ponadto rodzice się rozwiedli, co przyprawia mnie o chęć krzyczenia tak głośno, by cały świat zrozumiał, że jest źle. Tylko dzieciak pełznie w moją stronę z drugiego kąta pokoju, gdzie posadziłam go razem z zabawkami.
Opieram na parapecie jedną stopę, przytrzymuję się dłonią futryny i dostawiam drugą. Zamykam oczy, liczę do dziesięciu i ponownie patrzę w dół. Teraz wydaje się to trochę wyżej. Jeszcze raz rozważam wszystkie za i przeciw. Wiem, że gdy skoczę, nie złapie mnie zboże, tylko betonowa płyta, na której ojciec zwykł parkować samochód. Upewniam się, że go tam nie ma i robię krok w przód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

Wyzysk klasy robotniczej

Słońce zachodziło za sąsiedni blok, zostawiając tylko różowofioletową poświatę na wieczornym niebie. Zapach rozgrzanego asfaltu mieszał si...