Słońce
zachodziło za sąsiedni blok, zostawiając tylko różowofioletową
poświatę na wieczornym niebie. Zapach rozgrzanego asfaltu mieszał
się z kurzem i krzykami ganiających się po placu zabaw dzieciaków.
Westchnęłam i ciężko wstałam ze skraju chodnika ‒
zaczęłam czuć jak
marzną mi nerki. Weszłam do klatki B i, zostawiając za sobą
tamten beztroski moment, wspięłam się po schodach do mieszkania na
czwartym piętrze.
Kupiliśmy
je, biorąc olbrzymi kredyt, bo było ostatnie w tej dość dobrej
lokalizacji, nie aż tak drogie i w dodatku w bloku z windą. Cóż z
tego, skoro i tak by dojechać do pracy w centrum trzeba było
wstawać jeszcze przed świtem, a windę zazwyczaj zdobiła biała
kartka ze zdaniem NIECZYNNE Z POWODU AWARII.
Z
nawyku wytupałam buty na wycieraczce i nacisnęłam klamkę ‒
drzwi ustąpiły z lekkim skrzypieniem. Już w przedpokoju
śmierdziało przypalonym jajkiem i spoconym obuwiem. Kolanem
zamknęłam szafkę, przekręciłam klucz w zamku i zgasiłam
zupełnie niepotrzebnie świecącą pod sufitem żarówkę. W kuchni
otworzyłam okno, by wywietrzyć jeszcze silniejszy zapach spalenizny
i nastawiłam wodę w czajniku.
Drzwi
pokoju naprzeciw otworzyły się z impetem i stanęła w nich moja
córka.
‒ Nie zakluczyłaś drzwi,
zostawiłaś światła i znów przypaliłaś patelnię ‒
powiedziałam. ‒ Chcesz herbatę?
‒ Czepiasz się ‒ warknęła.
‒ Gdzie tata?
‒ Nadgodziny.
Dziewczyna
nie była złym dzieckiem ‒ charakternym, w trudnym wieku, ale
naprawdę dobrym. Sama nie wiem jak zachowywałabym się na jej
miejscu. Mój ojciec był marynarzem, pływał w PLO i przez
większość mojego dzieciństwa nie było go w domu, ale niczego
innego mi nie brakowało. Jako przedszkolak dostawałam czekoladę,
nieosiągalną wtedy w Polsce, gdy poszłam do szkoły jako jedyna
miałam kolorowy piórnik z bohaterem kreskówki, a jako nastolatka
nosiłam obiekt największego pożądania rówieśników ‒
oryginalne jeansy.
Natomiast
ojciec młodej wracał codziennie z pracy do domu, ale, poza
opłaconymi rachunkami i ratami kredytu oraz w miarę zbilansowaną
dietą, ze swojej pensji nie mógł zapewnić rodzinie niczego
więcej. Zresztą z tym wracaniem to też bardziej umownie, bo często
zostawał po godzinach i w mieszkaniu pojawiał się zbyt późno by
potowarzyszyć dziecku choćby podczas jedzenia kolacji. Zwykle
całował ją tylko w czoło i wysyłał do łóżka, zbyt już
zmęczony by wysłuchać historii o tym, że w szkole wystawiają
sztukę Shakespeara, a córka gra główną rolę.
Gdy
grali Romeo i Julię
ja poszłam obejrzeć, wzruszyłam się oglądając na scenie własne
dziecko, a gdy kurtyna opadła po raz ostatni poszłam pogratulować.
Mała spojrzała na mnie wtedy ze łzami w oczach i zapytała:
‒ Czemu
nie tata?
Zawsze
pytała o tatę. On zawsze, kiedy wracał, pytał o jedzenie. A ja
pytałam, choć tylko siebie samą, czy tak ma wyglądać życie.