Zapach
stoczni i miasta miesza się z jesienią wiszącą wokoło. Mewa niesiona wiatrem
ląduje przy brzegu rzeki. Drzewa również ulegają niewidzialnej sile, uginając
się i oddając złoto-rude liście. Tramwaj wodny, przepłynąwszy, zostawia po
sobie rozbryzgane krople i fale na Martwej Wiśle. Powietrze smakuje rdzą,
wilgocią i ostatnimi promieniami słońca.
Siedzisz
na falochronie, z nogami zwieszonymi nad wzburzoną wodą. Wiatr szumi ci w uszach.
Nad tobą płyną chmury, pod tobą płynie rzeka. Bierzesz ostatni gryz jabłka,
a ogryzek wciąż pachnie słodko obok ciebie. Oddychasz głęboko,
oczyszczając głowę z chaosu myśli. Zamykasz oczy, by całą sobą chłonąć
otoczenie.
Nie
jest cicho. Świat wokoło szumi, stuka, mruczy i mlaszcze. Myślisz o tym, że
lubisz takie miejsca, gdzie nie ma ludzi – jak tutaj, lub nikt nie zwraca uwagi
na twoja obecność. Identyfikacja jest obciążeniem. Im więcej zmian, tym łatwiej
ci się odnaleźć.
Woda
pod tobą i niebo nad tobą nieustannie przemijają – płyną. Szarawe chmury
odpłyną w nieznane, by na swoje miejsce zaprosić nowe pokolenie. Niebieskawa
woda przepłynie, a zaraz za nią zobaczysz inną. A na pierwszy rzut oka nic się
nie zmieni.
Ślicznie
OdpowiedzUsuń